Opublikowano

Lekarstwo na wosku – Pan z głosem duszy

Jeżeli dusza miałaby głos, to jednym z nich mógłby być śpiew Roberta Smitha. Gdy miałem lat 14 urzekł mnie najpierw fryzurą. I tak powoli zacząłem pływać po wodach Pana Smitha. Tomek Beksiński zaczął tłumaczyć teksty, ale zawsze najważniejszy był ten przejmujący głos – wyrażający jakiś smutek, jakąś tęsknotę. Lekarstwo na wosku.

The Cure – Seventeen Seconds

Seventeen seconds to płyta przed-pomnikowa. Rzecz o niepokoju, smutku i nostalgii która często dopada nastoletnie dusze, a potem już tkwi latami, jako piękny smutek kiedyś przeżyty.

Utwór Secrets to kwintesencja the Cure. Styl gry na gitarze który kopiowany jest do dzisiaj, i bas który właściwie też brzmi do dzisiaj w wielu piosenkach muzyków którzy kiedykolwiek zasłuchiwali się w the Cure.

W jakiej kolejności by nie opisywać piosenki na tej płycie – na zawsze już, najbardziej rozpoznawalnym utworem będzie A Forest. Chodzimy po tym ciemnym lesie Roberta Smitha i słuchamy takich cudowności jak M czy At Night.

Siedemnaście sekund przeżyte w 1980 roku – jak bym miał odtworzyć to byłoby te 17 sekund w które rozpoczęła się fascynacja nastrojami wygrywanymi przez The Cure.

Tu już powoli rodziły się zręby pierwszego pomnikowego posągu – Poronography. Jest smutno, ale jeszcze nie zeszliśmy do podziemi. Jeszcze nie ma tego bezwzględnego penetrowania ciemnych stron, o których nie za bardzo chce się myśleć, które chce się wypierać. Ale już czuć ten niepokój. Wchodzimy do domu w którym nie chcemy przebywać, ale jednak coś nas pociąga. Gdzie słychać jakieś tajemnicze głosy.

Absolutnie klasyczna płyta – z dwoma mocnymi punktami koncertowymi – Play For Today (z pociągowym rytmem) oraz A Forest.

THE CURE- PLAY FOR TODAY

The Cure – A Forest (Official Video)

The Cure – Wild Mood Swings

Następne lekarstwo na wosku. W Wild Mood Swings, najpierw zaintrygowała mnie okładka, niechętnie słucham nowych płyt The Cure. Dla mnie nowe, to wszystkie po Bloodflowers. Dawno nie kupowałem Teraz Rock. Ale wokalista Decadent Fan Club napisał na fejsie, że jest z nimi wywiad. To będzie chyba w numerze październikowym, a ja kupiłem wrześniowy. Ale na stronie 86 jest krótka recenzja Wild Mood Swings. Ani słowa o muzyce, dowiadujemy się o szczegółach wydawnictwa. Że to kolejny album wznowiony na Picture Discu z okazji Record Store Day. Podwójny, zremasterowany i brzmienie jest bardzo dobre (jest jakaś legenda, że brzmienie na picture discach jest kiepskie).

Skoro mnie Pan Robert zaintrygował kiedyś fryzurą. To tu mnie zaintrygował okładką. Postanowiłem uważnie posłuchać tej płyty (25 lat na mnie czekała). Czy ta płyta przebiję się przez ogromne pomnikowe pozycje takie jak Disintegretion czy Faith?

Uważnie słuchając, w łóżku, w autobusie, uwolniłem się od Roberta posągowego, pomnikowego, pływającego po głębokich wodach. To zbiór bardzo dobrych piosenek, ze swingującym dzikim nastrojem. Odzywają się pomnikowe echa gdzieniegdzie, ale ile tu różnych pomysłów muzycznych pozwalających zrzucić czarne szaty, wyjść z wiszących ogrodów i pobawić się pajacykiem z okładki (chociaż zdaje się pęknięty).

Muzycznie jest bardzo różnorodnie, muzycy dość dużo używali syntezatorów, smyczków, nawet się blacha gdzieniegdzie zdarzy. Ilość piosenek przytłacza, ale po latach słucha się ich nadspodziewanie dobrze.

Chodzą takie słuchy że ta płyta miała być solową płytą Roberta Smitha. W wywiadzie twierdzi że tylko dwa teksty są jego wewnętrznymi przemyśleniami – Want i Bare. O ile Want to niezła kiurowa piosenka – tekst oczywisty, każdy moment tego chcenia więcej i więcej – przeżywa w życiu, o tyle Bare to preludium do Bloodflowers – podwaliny pod kolejny pomnik.

Powiedzieć, że się zmieniłem?
Powiedzieć, że się postarzałem?
Powiedz, że się boję

Różnorodność tekstowa Pana Roberta na tej płycie, jest równie duża jak muzyczna. Porusza się po różnych tematach, ale widać że sprawia to frajdę autorowi. Jest o wizycie w USA, gdzie błyszczał w klubach z muzykami Depeche Mode (Club USA). W tej piosence głos brzmi najmniej kiurowo – czyżby to nie jego skóra? To kłamstwo to moja ulubiona piosenka po uważnym przesłuchaniu – i tekstowo i muzycznie – przejmująca.

Mint Car miał być wielkim przebojem, trochę powojował na listach, ale do klasyki te Cure nie wszedł. W tym tekście szalony nastrój miłosny ogarnął pana Roberta. Bardzo mi się podobają Gone i Numb takie uczucia przeżywał, chyba każdy w swoim żywocie.

Cóż słucham tej płyty drugi, i trzeci raz – rozumiem że czasami trzeba opuścić pomniki i posągi – i znowu rozpala się moją nigdy nie zgasła miłość do the Cure. Może ta płyta musiała na mnie czekać 25 lat. Może rację miał recenzent a Allmusic – ta płyta to coś więcej, niż płyta the Cure.

The Cure – Mint Car

The Cure -Treasure

Autor: Zbigniew Sadowski

Instagram: https://www.instagram.com/zbignmuz/

Już wkrótce blog Zbigniew i Muzyka.