Opublikowano

Don Airey okiem Mikołaja Krysińskiego

Dorobek mało którego muzyka jest tak bogaty i różnorodny jak dorobek Dona Airyego. Obecny klawiszowiec Deep Purple na początku lat osiemdziesiątych był bliskim współpracownikiem Ozzyego Osbourne’a, a mniej więcej 15 lat później zaaranżowany przez niego utwór wygrywał Eurowizję… pełna wszechstronność. Oczywiście w międzyczasie Airey nie próżnował i nagrywał z niezliczoną ilością artystów, tworząc również swoje solowe kompozycje. Jest co ciekawe także jedynym naocznym świadkiem śmierci Randyego Rhoadesa, a na trasie promującej nagrany przez Jethro Tull Creast Of A Knave, Ian Anderson podziękował mu już po kilku koncertach uznając styl gry Airyego za „nieodpowiedni”. To raczej wyjątek bo w branży muzycznej Don uznawany jest zdecydowanie jako fachowiec i jeden z najlepszych rockowych/hardrockowych klawiszowców.

Mając do dyspozycji naprawdę bogaty wachlarz możliwości jeśli chodzi liczbę tytułów przy których Airey współpracował zdecydowałem się ostatecznie przyjrzeć okresowi przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Najpierw Black Sabbath, potem Ozzy Osbourne i Rainbow Ritchiego Blackmore’a. Same tuzy rocka. W każdym razie nie przedłużając wybierzemy się dziś w podróż po dwóch albumach – „Never Say Die” i „Bark At The Moon”. Szczególnie ten drugi aż kipiący klawiszami Aireygo.

„Never Say Die” czyli najbardziej kontrowersyjny i  burzliwy krążek w historii Sabbathów. Początkowo miał powstać bez Ozzyego, który opuścił zespół w 1977 roku. Rozpoczęto już nawet prace nad muzyką z nowym wokalistą Davem Walkerem, ale Osbourne w pewnym momencie jak wyszedł ze studia, tak po prostu po roku przerwy do niego wrócił i nagrał z zespołem płytę. Bez zbędnej filozofii, no bo po co. Mimo wszystko nastroje w zespole nie były już tak dobre jak wcześniej. Na pracę wpływ miała przede wszystkim bardzo chłodna atmosfera panująca pomiędzy Iommim a Osoburnem. Sam Ozzy podkreślał potem w wywiadach że to już nie było to samo, nie wkładali już muzykę tyle samo serca…

… mimo wszystko powstał naprawdę niezły i równy album. Bez wątpienia lepszy niż nagrane 2 lata wcześniej Technical Ecstasy. Jest bardziej spójny, zawiera sporo udanych kompozycji, a dodatkowo część muzyki sprawia wrażenie jakby powstała podczas luźnego jamowania (niepodobne dla Black Sabbath wcześniej). Zespołowi udało się też stworzyć dwa duże przeboje, które po raz pierwszy od dłuższego czasu zostały wysoko sklasyfikowane na listach przebojów – mocny i dynamiczny utwór tytułowy oraz „Hard Road”. W tym drugim z resztą znów bezprecedensowa sytuacja – udzielający się wokalnie Tony Iommi.

Okej, ale skoro punktem wyjścia do moich przemyśleń był Don Airey to czas też wspomnieć o jego wpływie na „Never Say Die”. Słychać go przede wszystkim w „Air Dance”. Jest tam sporo klawiszowych partii, a sam utwór ma bardzo przyjemny balladowy charakter, wyróżniając się dodatkowo pod kątem intrumentalnym. Trochę klawiszy, a właściwie syntezatorów jest też w Johnny Blade. Typowy sabbathowy utwór doprawiony szczyptą nowoczesności. Jeden z lepszych kawałków na krążku, najbardziej w końcówce.

I naprawdę ciężko doszukać się w „Never Say Die” większych słabizn. Przez wielu krytykowany, a trzeba sobie powiedzieć wprost, że Ozzy pożegnał z Black Sabbath, przynajmniej muzycznie, z klasą. To naprawdę niezła płyta.

Tymczasem Osbourne po odejściu z sabbathów długo nie zamierzał próżnować i szybko rozpoczął karierę solową. U jego boku znów pojawił się Airey. Zagrał na trasie koncertowej promującej „Diary Of  A Madman”, i co najważniejsze współtworzył trzeci krążek Ozzyego czyli Bark At The Moon. Słychać tam wpływy Dona bardzo wyraźnie, jest sporo klawiszy, a niektóre z utworów takie jak So Tired czy You’re Not Different wręcz są nimi przepełnione.

Sam krążek (z resztą opisywałem już kiedyś na instagramie) nie należy do moich faworytów. Są tutaj udane kompozycje, niektóre nawet bardzo, ale z solowej dyskografii księcia ciemności wolę bardziej inne tytuły. Niemniej darzę Bark At The Moon ogromnym sentymentem i za każdym razem podczas przesłuchania oplata mnie ona swoim klimatem. Wystarczy przecież spojrzeć na okładkę i obejrzeć teledysk do tytułowego utworu – no rodem z jakiegoś taniego slashera. Piękne.

Co do muzyki jeszcze, naprawdę bardzo lubię syntezatorowe/klawiszowe wstawki Dona na tej płycie. Świetnie brzmi to w „Now You See It (Now You Don’t)” czy w „Centre Of Eternity” – tutaj niczym kościelne organy, trochę gorzej we wspomnianych już wcześniej balladach (So Tired to taki koszmarek że… eh), ale całościowo uznałbym jednak, że jego wkład w krążek zdecydowanie należy ocenić na plus. Bez wątpienia odcisnął na nim duże piętno. Airey jak wiadomo, tworzy i gra do dziś. W 2002 roku został stałym członkiem Deep Purple, zastępując tym samym niedomagającego już Jona Lorda. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy wciąż jest w znakomitej formie, wystarczy posłuchać wydanej w 2017 roku Infinite. Klawisze świetnie współgrają z gitarą Steve’a Morse’a i dają znakomity popis. A kto bywał na ostatnich koncertach Purpli w Polsce, ten nawet mógł usłyszeć graną przez Dona „Szła Dzieweczka”. Tak, tak.. to ostatnie zdanie to nie pomyłka. Mówiłem, że jest wszechstronny. 😉 

Autor : Mikołaj Krysiński (instagram : mam_duzo_plyt_i_o_nich_pisze)

Jeśli chciałbyś nawiązać współpracę z Mikołajem – pisz do niego na maila [email protected]